Cześć, Druzgotki!
Przychodzę do was z nowym postem. Minął już tydzień od mojego powrotu z wycieczki. Jak spędziłam ten wspaniały czas? Zapraszam do czytania!
(Wenecja - przepiękne miasto na wodzie.)
Zacznijmy od samego początku. Wyjechaliśmy około jedenastej spod szkoły w Nowym Dworze Gdańskim. Autokar nie miał WiFi, do toalety zabronili nam chodzić, a herbata była płatna, więc ogólnie cudownie. Mieliśmy trzy postoje na terenie Polski, jeden w Austrii i jeden we Włoszech. Droga była bardzo męcząca i zasnęłam tylko na niecałą godzinę. Warto było przebudzić się po piątej - widok na Alpy, gdy jest ciemno, to wspaniałość! Pochłaniałam go jak tylko mogłam, cieszyłam się nim niczym małe dziecko.
Już tutaj mogę stwierdzić, że Austria o pierwszej w nocy była cieplejsza niż Włochy przed szóstą rano. Cóż, taki klimat!
Około siódmej trzydzieści zatrzymaliśmy się w kontynentalnej części Wenecji, żeby się ogarnąć przed zwiedzaniem. Potem popłynęliśmy łodzią na część wyspową. Piękny widok!
Do Bazyliki św. Marka była duża kolejka i zakaz robienia zdjęć, więc nie mogłam uchwycić w aparacie architektury wnętrza budynku.
Słyszałam, że z weneckich kanałów śmierdzi. Powiem tyle - tylko w niektórych! Gnijące glony wcale nie przeszkadzają w zwiedzaniu miasta i czerpaniu z tego radości.
Blisko chyba trzynastej wyjechaliśmy w drogę do naszego hotelu na Riwierze Adriatyckiej, a dokładnie w oddalonym o 15 km od Rimini miasteczku San Mauro Mare. Tutaj czekał mnie wielki zawód, po którym straciłam chęć do całej wycieczki. Hotel nie miał ani WiFi, co gwarantowali na papierach umownych, ani ładnych pokoi. Dostaliśmy takie okropne, że łóżka się trzęsły -.- Szczególnie te piętrowe, a kto spał na górze? Ja! Dodatkowo miałyśmy pokój czteroosobowy, który miał tylko dwa gniazdka plus jedno od telewizora, do którego nie sięgałyśmy, a dziewczyny które miały pokój w trójkę, znalazły sześć gniazdek. Potem miałam problemy z zadzwonieniem do rodziców, bo uruchamiała się włoska sekretarka, ale udało mi się to ogarnąć.
Później już zaczęłam się przyzwyczajać i po prostu podłączałam się do każdego WiFi, jakie znalazłam, lub włączałam dane w roamingu.
Ach, jeszcze nie polecam włoskiego (czy jaki nam tam podali) budyniu. Był taki ohydny, że od razu go wyplułam i opuściłam stołówkę.
Ale do przyjemniejszych rzeczy. We wtorek zwiedzaliśmy Rimini i relaksowaliśmy się na plaży. Ahh, nawet nie wiecie, jak za tym tęsknię! Wróciłabym tam opalać się dalej i kąpać się w tej cieplutkiej wodzie!
Dzień później zwiedzaliśmy Rzym i Watykan. Masakra! Gorąco, dużo ludzi, dużo chodzenia i jeszcze zamiast 4 godzin jechaliśmy 6. Jedno powiem - było warto!
(Takie tam przed Koloseum ♥)
Czwartek i piątek to rozrywka w Mirabilandii. Pierwszego dnia popełniłam największy życiowy błąd - dałam się zaciągnąć od razu na te najgorsze, największe i najbardziej ekstremalne atrakcje - kolejkę z okularami VR i Katuna. Miałam taką traumę, że potem bałam się iść nawet na najprostsze pontony i karuzele
Drugiego dnia już byłam bardziej pewna siebie i znowu poszłam na VR. Oprócz ciągłego krzyczenia "Jola, ratuuuj!!!" bawiłam się dosyć dobrze. Kilka razy poszłyśmy z dziewczynami na pontony i samochodziki wodne, a potem na El Dorado Falls. To kolejka, która jedzie do góry, a potem szybko spada w dół i robi - jak to my nazwałyśmy - duże chlap. Srałam okropnie, ale było wspaniale! Wyszłam cała mokra, ale nie żałowałam!
I tak nasza podróż dobiegła końca. W sobotę już jechaliśmy w drogę powrotną. Pani pilotka kupiła mi i koleżance (ja miałam urodziny właśnie w sobotę, a ona w piątek) słodycze jako prezent. Miło z jej strony!
Dobrze wspominam ten wyjazd i szkoda, że nie mogliśmy zostać dłużej. Gdyby nie ekstremalne warunki, z chęcią relaksowałabym się tam jeszcze tydzień!
Przy okazji przepraszam, że znowu zmieniam nick, ale nie mogę się zdecydować XD
Jak wam minęła majówka? Chwalcie się w komentarzu!
Przychodzę do was z nowym postem. Minął już tydzień od mojego powrotu z wycieczki. Jak spędziłam ten wspaniały czas? Zapraszam do czytania!
(Wenecja - przepiękne miasto na wodzie.)
Zacznijmy od samego początku. Wyjechaliśmy około jedenastej spod szkoły w Nowym Dworze Gdańskim. Autokar nie miał WiFi, do toalety zabronili nam chodzić, a herbata była płatna, więc ogólnie cudownie. Mieliśmy trzy postoje na terenie Polski, jeden w Austrii i jeden we Włoszech. Droga była bardzo męcząca i zasnęłam tylko na niecałą godzinę. Warto było przebudzić się po piątej - widok na Alpy, gdy jest ciemno, to wspaniałość! Pochłaniałam go jak tylko mogłam, cieszyłam się nim niczym małe dziecko.
Już tutaj mogę stwierdzić, że Austria o pierwszej w nocy była cieplejsza niż Włochy przed szóstą rano. Cóż, taki klimat!
Około siódmej trzydzieści zatrzymaliśmy się w kontynentalnej części Wenecji, żeby się ogarnąć przed zwiedzaniem. Potem popłynęliśmy łodzią na część wyspową. Piękny widok!
Do Bazyliki św. Marka była duża kolejka i zakaz robienia zdjęć, więc nie mogłam uchwycić w aparacie architektury wnętrza budynku.
Słyszałam, że z weneckich kanałów śmierdzi. Powiem tyle - tylko w niektórych! Gnijące glony wcale nie przeszkadzają w zwiedzaniu miasta i czerpaniu z tego radości.
Blisko chyba trzynastej wyjechaliśmy w drogę do naszego hotelu na Riwierze Adriatyckiej, a dokładnie w oddalonym o 15 km od Rimini miasteczku San Mauro Mare. Tutaj czekał mnie wielki zawód, po którym straciłam chęć do całej wycieczki. Hotel nie miał ani WiFi, co gwarantowali na papierach umownych, ani ładnych pokoi. Dostaliśmy takie okropne, że łóżka się trzęsły -.- Szczególnie te piętrowe, a kto spał na górze? Ja! Dodatkowo miałyśmy pokój czteroosobowy, który miał tylko dwa gniazdka plus jedno od telewizora, do którego nie sięgałyśmy, a dziewczyny które miały pokój w trójkę, znalazły sześć gniazdek. Potem miałam problemy z zadzwonieniem do rodziców, bo uruchamiała się włoska sekretarka, ale udało mi się to ogarnąć.
Później już zaczęłam się przyzwyczajać i po prostu podłączałam się do każdego WiFi, jakie znalazłam, lub włączałam dane w roamingu.
Ach, jeszcze nie polecam włoskiego (czy jaki nam tam podali) budyniu. Był taki ohydny, że od razu go wyplułam i opuściłam stołówkę.
Ale do przyjemniejszych rzeczy. We wtorek zwiedzaliśmy Rimini i relaksowaliśmy się na plaży. Ahh, nawet nie wiecie, jak za tym tęsknię! Wróciłabym tam opalać się dalej i kąpać się w tej cieplutkiej wodzie!
Dzień później zwiedzaliśmy Rzym i Watykan. Masakra! Gorąco, dużo ludzi, dużo chodzenia i jeszcze zamiast 4 godzin jechaliśmy 6. Jedno powiem - było warto!
(Takie tam przed Koloseum ♥)
Czwartek i piątek to rozrywka w Mirabilandii. Pierwszego dnia popełniłam największy życiowy błąd - dałam się zaciągnąć od razu na te najgorsze, największe i najbardziej ekstremalne atrakcje - kolejkę z okularami VR i Katuna. Miałam taką traumę, że potem bałam się iść nawet na najprostsze pontony i karuzele

Drugiego dnia już byłam bardziej pewna siebie i znowu poszłam na VR. Oprócz ciągłego krzyczenia "Jola, ratuuuj!!!" bawiłam się dosyć dobrze. Kilka razy poszłyśmy z dziewczynami na pontony i samochodziki wodne, a potem na El Dorado Falls. To kolejka, która jedzie do góry, a potem szybko spada w dół i robi - jak to my nazwałyśmy - duże chlap. Srałam okropnie, ale było wspaniale! Wyszłam cała mokra, ale nie żałowałam!
I tak nasza podróż dobiegła końca. W sobotę już jechaliśmy w drogę powrotną. Pani pilotka kupiła mi i koleżance (ja miałam urodziny właśnie w sobotę, a ona w piątek) słodycze jako prezent. Miło z jej strony!
Dobrze wspominam ten wyjazd i szkoda, że nie mogliśmy zostać dłużej. Gdyby nie ekstremalne warunki, z chęcią relaksowałabym się tam jeszcze tydzień!
Przy okazji przepraszam, że znowu zmieniam nick, ale nie mogę się zdecydować XD
Jak wam minęła majówka? Chwalcie się w komentarzu!
-
Blinky:
-
*Mordka*: